Kolejny „odgrzewany kotlet” z okresu przed-blogowego, czyli wspomnienie wyjazdu w Alpy z zeszłego roku. Uznałem że dobrze będzie go umieścić w „portfolio” bo moje plany na kolejne lata na razie nie przewidują czwartej wyprawy w Alpy…
W skrócie: dwa motocykle, 3 osoby, 8 dni i przejechane 3750 km.
Dzień 1, sobota
Doskonała pogoda, choć upalna. Szybki przelot z Warszawy do małego tranzytowego motelu (Tour-Motel) pod Wiedniem, który sprawdziliśmy już w czasie poprzednich wyjazdów. Motel wygląda dosyć zabawnie, bo przypomina kontenerowe mieszkania dla pracowników budowy. Ale jest w dobrym miejscu, z wygodnym parkingiem, czysty i niedrogi – czego chcieć więcej?
Dzień 2, niedziela – Grossglocknerstrasse i Bikers Point (2571 m)
Rano szybkie śniadanie i w drogę. Przed południem szybko pokonaliśmy część Austrii i wjechaliśmy w Alpy. Tuż przed 14:00 wjechaliśmy na najbardziej atrakcyjną i położoną tuż przy najwyższym szczycie Austrii drogę Grossglocknerstrasse.
Tej drodze można by poświęcić osobny wpis i zilustrować go dziesiątkami zdjęć. Droga zaczyna się po minięciu bramek, na których wnosi się opłatę (18 EURO), jedzie się w górę świetnie utrzymaną drogą z pięknymi widokami.
W wielu miejscach są parkingi, gdzie można się spokojnie zatrzymać i podziwiać piękno otaczających gór. Pierwszym charakterystycznym miejscem, gdzie trzeba się zatrzymać, jest „Bikers Point” – parking i punkt widokowy dosłownie na szycie góry Edelweiss (2.571m) – wjeżdża się tam mniejszą brukowaną drogą, a jej nachylenie jest imponujące.
Kolejnym punktem, którego nie wolno ominąć, jest centrum turystyczne przy lodowcu Pasterze, z bezpośrednim widokiem na najwyższy szczyt Grossglockner, dużym parkingiem i punktami gastronomicznymi. Miejsce jest świetnie zorganizowane, ze specjalnymi miejscami postojowymi dla motocykli, schowkami na kaski i ubrania, barami, restauracją i wielkim tarasem widokowym.
Oczywiście, oprócz nas była tam masa innych motocyklistów. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, bo szczyt zasłaniały chmury, wiał wiatr i było dosyć zimno. Ale mimo to wypicie kawy i podziwianie takich widoków było przyjemnością.
Gdy już nacieszyliśmy się otaczającymi widokami i pogodziliśmy z faktem, że całości szczytu nie zobaczymy, zjechaliśmy w dół do miejscowości Heiligenblut, gdzie czekało na nas miejsce w pensjonacie Landhaus Christoph – czyste i sympatyczne lokum 10 minut od centrum miejscowości. Minusem okazał się brak WIFI i brak możliwości porozumienia się po angielsku ze starszą właścicielką, jednak na migi udało się wszystko ustalić.
Ciekawostką jest fakt, że na początku drogi Grossglocknerstrasse jest prowadzony przez Polaków pensjonat, który zaprasza również motocyklistów. Niestety nie mogliśmy skorzystać, bo mieliśmy tak zaplanowaną trasę żeby nocować już po drugiej stronie przełęczy…
Dzień 3, poniedziałek – Przełęcze Jaufen (2094 m) i Stelvio (2757 m)
Po śniadaniu pojechaliśmy dalej w dół i z Austrii wyjechaliśmy do Włoch. Przy okazji utwierdziłem się w opinii, że w krajach alpejskich motocykliści są ważną grupą docelową usług turystycznych – oprócz parkingów i punktów widokowych z miejscami i schowkami, po drodze mijaliśmy wiele restauracji i pensjonatów oznaczonych symbolami mówiącymi, że motocykliści są mile widziani. W Polsce to w zasadzie niespotykane… jedynym znanym mi wyjątkiem jest Bieszczadzka Przystań Motocyklowa, którą – na razie – znam tylko z opowieści.
Jadąc dalej na zachód wdrapaliśmy się na niemal pustą przełęcz Jaufen (2094 m n.p.m.).
Około 15:00 wjechaliśmy na serpentyny prowadzące do najwyższej przełęczy naszej wyprawy – i w ogóle najwyższej przełęczy, na którą udało mi się wjechać motocyklem – przełęczy Stelvio (2757 m n.p.m.).
Niestety pogoda na przełęczy gwałtownie zaczęła się psuć i nasze odczucie było takie, jak wspinaczy na właśnie zdobytym trudnym szczycie: natychmiast stamtąd uciekać. Pośpiech był uzasadniony, bo zaraz za przełęczą zaczął oprócz deszczu padać taki grad, że uderzenia lodowych kulek były dosyć bolesne – nawet przez twardy strój motocyklowy.
Po zjechaniu na rozsądną wysokość, towarzyszył nam już tylko deszcz. Dojechaliśmy do miejscowości Santa Caterina Valfurva i położonego w samym centrum mieszkania do wynajęcia Alpi Residence. Niestety przez padający ciągle deszcz i późną porę, nie mieliśmy możliwości zwiedzania tego miejsca, ograniczyliśmy się tylko do wypadu do knajpy naprzeciwko.
Dzień 4, wtorek – Przełęcze Foscagno (2291 m), Albula (2315 m), Oberalp (2046 m) i Furka (2429 m)
Tego dnia postanowiliśmy zrezygnować z ambitnej trasy na południe, bo zorientowaliśmy się że dzienne przebiegi zakładane w domu w Warszawie w warunkach Alp są nierealne – z jednej strony kręte górskie drogi, a z drugiej strony doliny z ciągnącymi się w nieskończoność wioskami i karnie ciągnącymi się 50 km/h sznurami samochodów. To wszystko sprawiało, że nasza średnia prędkość podróżna była bardzo niska. Skierowaliśmy się bardziej na północ, w stronę Chur.
Niedługo po wyruszeniu dostaliśmy się na przełęcz Foscagno (2291 m n.p.m.) – było chłodno ale pogoda była piękna.
Potem zjechaliśmy w dół do Livigno – popularnej miejscowości dla narciarzy – i pojechaliśmy dalej wzdłuż pięknie położonego jeziora o tej samej nazwie, utworzonego przez olbrzymią sztuczną zaporę.
Tuż przy jeziorze droga skręciła w charakterystyczny tunel – jedyny, który spotkałem dotychczas w Alpach, który miał ruch wahadłowy – był na tyle wąski, że miało się wrażenie, że jadąc można dotknąć ścian.
Kolejna tego dnia była przełęcz Albula (2315 m n.p.m.) z kawiarnią z morderczymi cenami. Ale gdy się jest pośrodku „niczego”, to nie ma wyboru. Za to miejsce było przepiękne.
Jadąc dalej na zachód około 17:30 minęliśmy przełęcz Oberalp (2046 m n.p.m.).
Jeszcze tego samego dnia pokonaliśmy resztką sił przełęcz Furka (2435 m n.p.m.) i, nie zatrzymując się, zjechaliśmy do cichej i niemal opuszczonej miejscowości Oberwald. Tam czekał na nas wynajęty na najbliższe dwie noce „apartament” Arnika, czyli zwykłe dwupokojowe mieszkanie z tarasem i widokiem na całą dolinę.
Dzień 5, środa – Przełęcze Grimsel (2165 m) i Susten (2224 m), Grindelwald (widok na Eiger)
Tego dnia wybraliśmy się „na lekko” (tj. bez bagaży) w kierunku miejscowości Grindewald. Najpierw zdobyliśmy przełęcz Grimsel (2165 m n.p.m.), gdzie na parkingu spotkaliśmy resztki motocyklistów :-).
Na przełęczy rozpoczyna się fantastyczna, 6 km boczna droga „Panoramastrasse Oberaar” prowadząca do tamy przy jeziorze Oberaarsee. Droga jest tak wąska, że zorganizowany jest tam ruch wahadłowy: naprzemiennie co pół godziny można jeździć w jedną albo w drugą stronę.
Droga prowadzi tuż przy grani, a poniżej jest olbrzymie jezioro. Widoki są przepiękne – miałem uczucie jakbym jechał motocyklem po grani Tatr.
Droga powrotna spod tamy do przełęczy miała nowe oblicze – nasunęły się chmury.
Dalej pojechaliśmy do miejscowości Grindelwald, skąd można wjechać kolejką zębatą pod Eiger. Gdy tam dojechaliśmy pogoda jeszcze była dobra.
Niestety, gdy dojechaliśmy do stacji pośredniej, okazało się że wszędzie są chmury. Wobec tego zrezygnowaliśmy z dalszej drogi i wróciliśmy na dół.
Mimo mało obiecującej pogody, wracając w kierunku naszego noclegu, odbiliśmy na zachód na przełęcz Susten (2224 m n.p.m.). Niestety, im wyżej wjeżdżaliśmy, tym bardziej pogoda się pogarszała, a potem zaczął padać regularny deszcz.
W tej sytuacji zrezygnowaliśmy z pętli przez Warren i wróciliśmy do naszego mieszkania w Oberwald.
Dzień 6, czwartek – Zermatt – widok na Matternhorn
Tego dnia celem była miejscowość Zermatt – jeden z najbardziej ekskluzywnych kurortów narciarskich na świecie. Wcześniej przeczytałem, że miejscowość jest oryginalna z wielu względów. Pierwszym z nich jest brak ruchu samochodowego – wszelkie pojazdy zostawia się na wielkich parkingach w miejscowości Tasch, a ostatnie 5 km pokonuje się pociągami kursującymi wahadłowo.
Ruch wewnątrz miasta jest obsługiwany meleksami i elektrycznymi autobusami. Dzięki temu centrum oraz reszta miasta zachowała oryginalny charakter.
Drugą specyficzną cechą jest zasada, że domy ani działki nie mogą być sprzedawane nikomu spoza mieszkańców miasta. Dzięki temu wszystkie hotele są ich własnością, nie ma tam wielkich hoteli międzynarodowych sieci, a domy i apartamenty nie są wykupowane przez bogatych obcokrajowców (np. gdzie indziej spotykanych Rosjan).
Największą atrakcją widokową w Zermatt jest widok na Matterhorn – wg opisu z przewodnika jest to „najczęściej fotografowany szczyt świata” i nie sposób się z tym nie zgodzić. Żeby go ujrzeć, trzeba z centrum wybrać się na około 3 km wycieczkę, częściowo szlakiem turystycznym. Zdecydowanie warto – kształt góry jest idealny, identyczny z kształtem góry rysowanej przez każde dziecko.
Wracając przez miejscowość do stacji kolejki podziwialiśmy pięknie odrestaurowane zabytkowe domy, oraz te nowoczesne, ładnie wkomponowane w krajobraz.
Podkusiło nas żeby zajrzeć do cennika restauracji jednego z bardziej wystawnych hoteli. Jako że należę do tej grupy Polaków, która zaraz po przebudzeniu najpierw sprawdza kurs franka, a dopiero potem pogodę, to przeliczenie ceny kanapki z sałatką i frytkami poszło mi szybko – 175 zł. Z pewnością może ona kandydować do tytułu najdroższej kanapki na świecie. Ale jeszcze nie byłem w Norwegii, więc rekord jest ciągle możliwy do pobicia.
Dzień 7. piątek – Przełęcz Klausen (1948 m n.p.m.)
Nadszedł dzień w którym musieliśmy zacząć powrót w kierunku domu. Rozpoczęliśmy od wspięcia się z powrotem na przełęcz Furka (2436 m n.p.m.) – tą samą co trzy dni temu. Tym razem mieliśmy słońce i piękną pogodę.
Następnie udaliśmy się na północny wschód i jedną z mniej uczęszczanych dróg wjechaliśmy na przełęcz Klausen (1952 m n.p.m.). Droga była wąska i bardzo malownicza.
Jadąc dalej przez Austrię opuściliśmy Alpy. Pod koniec dnia dojechaliśmy do hotelu Atlas Sport w Garmisch-Partenkirchen w Niemczech, mieście znanym miłośnikom sportów zimowych, a szczególnie skoków narciarskich. Jeszcze za dnia zwiedziliśmy ten bawarski odpowiednik naszego Zakopanego i spędziliśmy wieczór w typowej bawarskiej knajpie.
Dzień 8, sobota – powrót: 1191 km w 15h 21m
Ostatni dzień to był wielki powrót – korki w Monachium, deszcz i ulewy od Norymbergi aż do Zgorzelca, obfity obiad w Polsce, nawijanie kilometrów od Wrocławia w nocy.
Podsumowanie
Jeżdżenie po alpejskich przełęczach dla mnie jest esencją przyjemności z jazdy motocyklem:
- piękne widoki,
- bardzo dużo urozmaiconych tras,
- dobrze wyprofilowane zakręty,
- świetne, lub przynajmniej dobre, nawierzchnie,
- najwyższa kultura kierowców,
- świetna infrastruktura gastronomiczna i noclegowa,
- ciekawe atrakcje turystyczne,
- stosunkowo niedaleko z Polski.
Wady:
- wysokie ceny gastronomii i noclegów, szczególnie w Szwajcarii,
- dodatkowe opłaty za niektóre odcinki dróg w Austrii,
- ograniczenia prędkości w Szwajcarii (80 km/h poza terenem zabudowanym, 120 km/h na autostradach).
mam pytanie dotyczące waszej wizyty w Zermatt. Dojeżdża się motorkiem do miejscowości Tasch i co dalej ?
motorek zostawia się na parkingu dla samochodów ? z opłatą jak za auto ? czy też są jakieś specjalne miejsca postojowe dla moto ? transfer do miejscowości Zermatt, pociągiem, czy może łatwiej (taniej) busikiem ? ile czasu (3km) trwała „wspinaczka” do miejsca w którym zrobiłeś zdjęcie góry Matterhorn ?
Piotr
Cześć,
Odpowiadając po kolei:
Pozdrawiam,
Marek.